piątek, 8 listopada 2019

Honor twórcy


Postać Tytułowa znienacka wychynął i zamarł z woli autora.
W zamarciu, Postać Tytułowa bywał już i nigdy się z tym nie czuł dobrze, gdyż Postać Tytułowa, jak większość postaci, nawet pobocznych i szarych przez swoją nijakość, wolał miast zamierania jakąś mobilność i aktywność, choćby behawioralną.
Wszystko zależy jednak od autora i Postać Tytułowa bardziej był zależny od szmyrgnięcia motylich skrzydeł nad nosem twórcy, niż od własnej woli.

Pozbawiony woli, Postać Tytułowa zaczął snuć wątek przemyśleń wewnętrznych i tak się w nim zatopił, że nieoczekiwanie rozpłynął się w wartkim, lecz luźnym strumieniu świadomości, który nabrawszy pędu, nabrał i mocy, a ta przerodziwszy się w potęgę, nabrała wartości i splendoru, co i autor powinien uszanować, jeśli miał honor.
Autorzy jednak honoru nie mają, bo mylą go z honorami, którymi ich gawiedź ciemna obsypuję, by podnieść własne o sobie mniemanie.
Dlatego Postać Tytułowa został niedoceniony, choć autora uhonorowali koledzy, bo jego kolej była na uznanie.
Postać Tytułowa nie miał wyjścia i rozpił się w ostatnim rozdziale.

Wydawca jednak skrócił manuskrypt i literatura znowu minęła się z prawdą życia.



poniedziałek, 9 września 2019

Myśli nocą


Naprawdę, nocą myśli się rozbiegają, ba, rozlatują jak nietoperze. Błoniastymi skrzydłami szeleszczą, w mroku zamieszanie czynią i kto wie, w czym jeszcze.
Znowu zniechęcony jestem, jak wiele razy przedtem i nie chcę mi się pisać, a piszę.
Wbrew sobie? Na złość własnemu rozczarowaniu?
Bo, to nie tak? Bo, to nie teraz?
Podobno, mądry był ten, co powiedział, że nic nie wie, mimo, że swoją niewiedzę przeniósł przez wieki.
Mi gorzej, bo wrażenie mam, że coś wiem, ale jakoś bez przekonania to wiem, jakoś nieufnie to wiem. Wszystko ze słyszenia, z przeczuć niematerialnych, nieempirycznie.
Komu i na co ta moja wiedza,  nie wiadomo, czy wiedzą będąca?
To blog tylko, to blog.
Z faktów tkany, lecz tylko pozorami i iluzją jest. To nie pamiętnik.
Zresztą, kto go wie, bo co i raz o jakieś pamiętanie się potykam i złoszczę się, że ono jest i że żywe takie, a nie wiadomo, czy się zdarzyło.
Lepiej by mi było, gdybym uczeńszym był, bardziej bym siebie rozumiał. Choć jeden język żebym, jeszcze, prócz tego do co lizania mam, znał. Choćby francuski...
Nie, nie ten, bo ten się kojarzy. Zatem angielski - taki dziś modny i trendy. Albo chiński, gdyż to ta jedyna zagranica, za którą chciałem wyjechać, bo inna tam mentalność.
Dziś już nie chcę, bo z targowiska ludzi znam, na którym, razem, po tej samej stronie stołu staliśmy.
Okazuje się, że mimo muru, pagod, i nieustępliwości przy ryżu, mentalność nie taka bardzo odmienna, nie taka.
Nie chcę już nigdzie. Może, nawet, niczego już nie chcę.
Spać mi się  chcę.

Lecz nie wiem, czy obudzić.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Uległość


- Wiesz - powiedziała mi kiedyś Maria - niechętnie z tobą sypiam.
- Tak, a dlaczego ? - spytałem bez zdziwienia, bo u Marii nie dziwi mnie nic, a nic.
- Dlaczego sypiam ? - Maria, jak zwykle odwróciła kota ogonem, czego nie spostrzegłem, bo słabo znam się na kotach.
- Właśnie !
- Bo jestem kobietą i ulegam swoim zachciankom.

I natychmiast uległa.

czwartek, 8 sierpnia 2019

Motyl


Miała taką smutną twarz i zapłakane oczy. W dłoni trzymała bukiet kwiatów. Stała w tłumie ludzi. Nie zwracała na nikogo uwagi i nikt na nią nie zwracał uwagi.
Nawet motyl, który siadł na jej ramieniu nie wzbudził w niej uśmiechu, aż znużony bezcelowym migotaniem swoich barwnych skrzydełek odleciał w Słońce, szarzejąc w oddali.
Zbyt długo patrzyłem jak zmienia się w szary pyłek przestrzeni i dziewczyna zniknęła mi z oczu.

A może się wreszcie uśmiechnęła i już jej nie poznałem


środa, 10 lipca 2019

Prezent


- Chciałbym ci coś dać - powiedziałem jej nieśmiało.
- To nie jest konieczne - przytuliła twarz do mojej dłoni.
- Niewiele Ci mogę dać - szepnąłem zawstydzony.
Mocniej przytuliła swoją twarz do wnętrza mojej dłoni.
- Dam ci wszystko, to, co mam - ucałowałem jej dłoń.
Roześmiały się jej oczy, roześmiały się jej brwi, roześmiało się jej czoło - cała się roześmiała.
- Tylko siebie mam - powiedziałem.

Ucieszyła się jak głupia.


sobota, 22 czerwca 2019

Bramka


- Co masz zamiar zrobić? - Dziewczyna, która dopiero co założyła sukienkę z lękiem patrzyła na chłopaka.
Miał dziwny uśmiech i dziwne ogniki w oczach. Niepokoiło ją to.
Kilka minut temu skończyli się kochać.
Nie był jej chłopakiem. Był świetnym kumplem i tylko kumplem, ale jeździł wariacko na motorze. Aż nie można było odmówić, gdy zapraszał na przejażdżkę.
Dziś też nie odmówiła, choć kilka dni temu przyjęła pierścionek zaręczynowy od innego. Był jednak lipiec, sobota i słońce... i on na tym czeskim motorze. Czerwonym i lśniącym, i dzwoniącym tak, że wszystkie psy we wsi jazgotały, gdy przefrunęli przez nią, jak bogowie na rydwanie. 
On pochylony na kierownicę i ona wtulona w jego plecy tak, że aż ją rozpierało. Wtedy już wiedziała, że mu się odda. Skądś. Wiedziała to w swoich udach i piersiach, i w ramionach, którymi kurczowo ściskała jego talię.
Jechał szybko, ale pewnie. Znany był z tego, że nie narażał na niebezpieczeństwo pasażera. Tylko, kiedy jeździł sam, nie bał się życia... życia stracić. 
W lesie zatrzymali się przy dwóch sosnach nazywanych przez znających to miejsce bramką. Na obu były wycięte krzyże. 
Ona również znała to miejsce. Tu zginął Andrzej Chemajek, wtedy, kiedy założył się, że przejedzie na pełnej szybkości przez bramkę.

Odstęp między obiema sosnami nie był szerszy więcej, jak o 15 cm, niż długość obu rączek kierownicy, mierzonych razem.
Nie zsiadając z motoru, ale na wyłączonym silniku, odpychając się nogami przecisnęli się przez bramkę.
- Chyba się przeląkł czegoś - powiedział.

Po czym jednym kopnięciem uruchomił motocykl i odjechali kawałek.
Wtedy powiedziała mu, że go chce. Sama, jakoś jej się wypsnęło. 
A on, jak król jaki, bez zdziwienia skręcił w boczną ścieżkę i znaleźli się na polanie. Tam zrobiła z nim wszystko, co chciała.
Było tak cudownie, że z niechęcią patrzyła na pierścionek.
A teraz się lękała, bo miał te dziwne ogniki w oczach i ten uśmiech, który nie był uśmiechem spowodowanym pięknym kochaniem.
Nie była idiotką i przeczuwała, co mu się roi w głowie.
- Nie rób tego! - Wyszeptała, ale on kazał jej wsiadać i tylko się roześmiał.
Podjechali ponownie do bramki.
- Zsiądź na chwilę – poprosił.
Opierała się, błagała, ale się tylko śmiał. Zsiadła płacząc.
- No i co ci to kurwa, da?! - Krzyknęła, gdy przegazowywał motocykl.
Znowu tylko śmiech był odpowiedzią i ryk motoru nabierającego szybkości.
Odjechał daleko za zakręt. Tylko klang silnika mówił jej, że zbliża się z olbrzymią prędkością. 
Widziała jak zmierza wąską ścieżką wprost pomiędzy dwie sosny.
Zamknęła oczy i czekała na huk. Ale motocykl ryczał i ryczał. Gdy otworzyła je znowu, ujrzała przez mgnienie, jak wpada w bramkę. Zachwiało nim, jakby trącił kierownicą którąś z sosen, ale wyprysnął spomiędzy nich i o mało nie wjechał na niziutką brzózkę, omijając ją w ostatniej sekundzie, bo się oglądał.
Kiedy podjechał do niej, uderzyła go w twarz.
- Nie zmienię zdania - powiedziała - wyjdę za Benka, a już... ale ty... 
- No i bardzo dobrze - odpowiedział i nawet nie pozwolił jej obejrzeć dłoni, z której płynęła mu krew.


Zawadził jednak lekko.

środa, 5 czerwca 2019

Ja zbrodniarz uczciwie zasądzony


Wielokrotnym jestem przestępcą i po wyrokach uczciwie zasądzonych, choć za zbrodnie nie popełnione.
Fakty były przeciwko mnie i to było gorzej dla mnie, a nie, jak zwykle, gdy jest odwrotnie i źle jest dla faktów.
Procedura zasądzania win moich uczciwa była, aż do bólu. Świadków przesłuchano dwóch, albo trzech, jak oznajmia pismo i na to pismo się zaklinających. Moich siedmiu, nie przesłuchano, ale oni niewiarygodni byli, bo nic nie widzieli z tego, co ja nie zrobiłem, a za co uczciwie mnie zasądzono.
Uczciwość i sprawiedliwość tak mnie ujęła, że dłońmi twarz objąwszy, pusty śmiech ukrywałem, by jej nie uchybić, bo mimo karalności, praworządny obywatel ze mnie i sprawiedliwości kalać nie śmiem z poszanowania.
Jednak, jakiś prawo-rządniejszy jeszcze ode mnie obywatel, przez palce me rozcapierzone, mój śmiech pusty zobaczył, mimo jego pustoty i dołożono mi czterdzieści dni za obrazę sądu (co ze skruchą uznaję za słuszne ze wszech miar), jak na pustyni postu, które jako jedyne przesiedziałem w areszcie, bo za inne zbrodnie w zawiasach mi dano.

Tam wreszcie spotkałem  ludzi bez winy najmniejszej.


poniedziałek, 27 maja 2019

Smutki tajemnicze


W zasmuceniu...
W zasmuceniu swym nieoczekiwanym patrzę w deszcz i oczy mnie bolą. Tylko oczy - nie tam żadne serce, czy dusza (tej nie mam).
Okno otworzyłem, by światu do dziupli wejście zrobić, ale tylko zapach deszczu mokry się wśliznął i owionął mnie smutkiem tajemniczym.
Nie lubię smutków tajemniczych, bo ból niosą a diagnozy choroby postawić się nie da.
Boli, doskwiera, a gdzie? Nie wiadomo i wydrapać nie można, i zedrzeć nie można, jak strupa, jak naskórka złuszczonego starością.
Smutek tajemniczy, bo deszcz pluszcze i przez okno otwarte smutki mokre napływają zapachem deszczu majowego, i w przestrzeń zadymioną mgłą wpatruję się bolącymi oczyma, bo przecież nie sercem ani duszą nawet (tej nie mam).
Myśl mnie dopada nagła, a może pamięć przeczytana, że świat się rodzi co chwilę nowy i niepowtarzalny w czyjeś głowie, i nie wiem, czy to myśl smutna, czy radosna, czy tylko tajemnicza.

A to tylko pewnie pozory i iluzje, jak to w deszczu...

wtorek, 21 maja 2019

Najpiękniejsze opowiadanie

Kiedyś, w mrocznych czasach młodości, gdy o śmierci - jak każdy młodzieniec - wiedziałem wszystko, a nic o życiu, podjąłem nieodwracalną decyzję, iż:
- żyć będę lat równe 20,
- odsiedzę, co najmniej rok w więzieniu,
- ożenię się (przez sąd, tak przebiegle założyłem),

- i nie skalam rąk swych delikatnych żadną pracą,
- głowy też nie skalam,
- w kwestii pracy będę niepokalany (tak założyłem),
- poczęcia potomstwa nie założyłem, bowiem nie wiedziałem, jak z płodnością u mnie jest, albowiem mimo różnych takich tam zdarzeń żadna ze znajomych gwałtownie nie przytyła.
Było jeszcze jedno postanowienie - najważniejsze, które tak naprawdę jest przyczyną, że wciąż to ten świat jest moim światem, a nie żaden inny, czyli żaden po prostu.
Miałem, do owych równych 20 lat, napisać najpiękniejsze, najwspanialsze, najniedościglejsze, najbardziejwzruszające, najbardziejłzyperlące, najbardziejsercewsztrzymujące opowiadanie na świecie.
Poczyniłem starania.

Zapisałem wiele zeszytów w kratkę piórem marki Pelikan, a potem i Parker, i łez wiadra wylewałem sam, a i kilkoro innych eksperymentalnie testowanych obiektów czytelniczych.
Wszystko daremnie i bezcelowo.

Wszystko daremnie i bezskutecznie.

A Śmierć, co moje postanowienia znała, krzątała się wokół mnie w cierpliwym oczekiwaniu i dla przypomnienia, że jest, co jakiś czas tego i owego, lub tą i ową zgarniała na pobocze sprzed moich oczu i nigdy ich już nie widziałem więcej.
A opowiadania pisały się ciurkiem i sączyły niczym krew z nosa, gdy przemęczenie spać nie pozwalało, co tylko pozornie sprzecznością się wydaje, bo tylko się wydaje.
Lecz, to tylko piękne opowiadania były, tylko wspaniałe były, niedościgłe zaledwie były, bardzowzruszające jedynie były, obficiełzyperlące tylko były, sercewstrzymujące tylko były.
Do spalenia, więc jedynie się nadawały. 
Nie były tym, czym być miały - najpiękniejszym, jedynym opowiadaniem na świecie, po którego napisaniu, ja umarłbym z zachwytu niepojętego.


Bo taka miała być ta moja śmierć w równym 20 roku życia.

wtorek, 14 maja 2019

Fiołek


- Ale ty jesteś piękny! - powiedziała przechodząc przez pokój od okna ku drzwiom i znikając za nimi.
W pokoju byłem tylko ja, a słowa były dobitne i precyzyjne. Ton głosu też nie pozostawiał wątpliwości. Uczucie aż buzowało prawdziwością przekazu.
Zamyśliłem się, bo w pokoju tylko ja byłem obecny i nikt inny nie mógł być adresatem owych, przenikających każde serce słów.
Niedowiarstwo jest jednak moją drugą naturą, bo innej (nawiasem mówiąc) nigdy nie miałem. Niedowiarstwo ograniczone -dodam - bo gdy słyszę pozytywne zdania o sobie, coś każe mi w nie wierzyć.
Ufny jestem taki, trzema słowami mówiąc.
Z niedowiarstwa jednak siadłem przed biurkiem (bo pokój miał w wyposażeniu biurko i inne jeszcze meble, ale nieistotne w tej historii), wyłożyłem i ustawiłem na jego blacie lusterko z podpórką, dla upewnienia się, że słowa zasłyszane są nie tylko prawdziwe (w co nie wątpiłem już po pierwszym zakołataniu serca), ale i uzasadnione, jak najbardziej.
Gruntownej analizie poddałem twarz swoją i głowę całą.
No, kształt ma doskonały,  bo już starożytni autorytatywnie stwierdzili, że doskonałość zawarta jest w kulistości. Była to myśl, która narzucała się z powodów optycznych. Głowa moja jest w swej kulistości doskonała i włosy nieliczne nie psują kształtu. Przy umiejętnym opuszczeniu brody w dół, podbródki (liczne ) nie narzucają swojej obecności. Czyli w kształcie uroda jest.
Oczy moje - analitycznie spojrzałem w samą ich głębię, ale wycofałem się szybko, bo dno blisko było, więc ta głębia nieprzesadna. 
Barwa - piwa jasnego pełnego, bo cokolwiek jakby z poranka jeszcze rozmyta. Czyli zamglona - nie kryję. Brwi, za to, krzaczaste, jak u Mefista samego i przy zmarszczeniu czoła, groźnym zejściem nad nosem wrażenie czynią... takie sobie, ale zawsze.
Nos, a owszem zmiennokształtny, jako to po przygodach, ale przecz to męska cecha i wstydu nie ma. 
Zmarszczki i podoczne cienie. To wszak oznaka doświadczenia a i wiedzy może jakiej tajemnej. No nie ma takiej, ale wizualnie to, kto wie...
Duch we mnie aż się rozpychał kiedy okazało się niezbicie, że piękny jestem i na zachwyt zasługuję, i skromność moja błędem jest, i wycofać z niej się muszę, jeśli prawda dla mnie wartością najwyższą .
Kiedy weszła i przeszła od drzwi do okna rzekłem niedbale.
- Masz rację, piękny jestem i doceniam twoją szczerość, a że doceniam możemy to jakoś przenieść na...
- Co !?????
Jej ekspresyjny ton nieco mnie zadziwił .
- No mówiłaś przed chwilą, że piękny jestem.
- Do kwiatka mówiłam, bucu! - wyrzekła zimno i pokazała mi malutką doniczkę, którą trzymała w dłoni. Maleńki w niej kwiatek.
To fiołek chyba był. 

Albo i fijoł zupełny.


środa, 8 maja 2019

Zmiana miejsca


I tak, w wieku 63-ech lat, po raz kolejny zmieniłem miejsce zamieszkania, i opuściłem dom rodzinny.
Na razie przyzwyczajam się do nowego miejsca i nowej sytuacji (z mojej perspektywy).
Wydaje się być dobrze.

A może, nawet, lepiej.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Ograniczenie


Maria, kiedy odchodzi na zawsze, nie wymyśla pretekstów, nie udaje , że ważne i nieprzewidziane okoliczności zabierają ją z mojego życia.
Maria mówi tylko :
- Odchodzę, bo nie chcę już być z tobą i taką podjęłam decyzję. Masz prawo do płaczu. Ale twoje prawo do zmiany mojej decyzji jest ograniczone.
- Jak bardzo ograniczone? - pytam i korzystam z prawa do płaczu.
- Do zera.

- Odpowiada Maria i odchodzi, cicho zamykając drzwi.

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Historia wyrwana z kontekstu

Popatrzyłem dziś na siebie bezstronnie i z obojętnością przechodnia, któremu nie zależy, kim, czym i dlaczego jestem, a już wcale, kim nie jestem, a mógłbym, a może i powinienem.
Przechodzień ma rację. Obecność na chodniku jest zbędna i przeszkadza innym, którzy idą, bo coś gdzieś jest do zrobienia, do załatwienia, a... i czekają na nich.
Trzeba zejść do opłotka swojego i drogi nie zastępować innym, bo to się jest, jak ten cymbał brzmiący: dźwięk, dźwięk i tylko dźwięk, a melodii żadnej.
Bez zapalczywości te myśli we mnie, bo z rozumu są i obserwacji wnikliwej, i wreszcie nieegzaltowane.

Sława ci i chwała... - Ktoś obiecywał niegdyś i rękę pomocną wyciągał, a odtrącona została. Słusznie, jak czas pokazał.

Bo życie dla sławy, tej sławy niewarte i lepiej mu bez niej.

Życie, to taka krótkotrwała przygoda i nie wiem, i nie rozumiem, czemu ma być taka zaplanowana, taka zorganizowana, i przewidywalna najlepiej. 

Diablo nieatrakcyjna się robi. Czemu więc wszyscy tak tęskniąc za niespodziewanym i nie wiadomo, czym blokują tak serca, by tylko wiadome i spodziewane się działo?

Bezstronnie, jak przechodzień, popatruję na siebie i staję, i iść dalej już mi się nie chcę, bo wiem, co za rogiem. Ba, wiem, co dalej, gdyż i na końcu świata już byłem, i nic tam, i nic to, bo Eklezjasta miał rację. A może, to nie on miał, tylko ten drugi, jeszcze mądrzejszy.

W jednej to księdze ksiąg wielu, więc bez znaczenia.
Pogodny to dzień, ten dzisiejszy, dreszczem zimnym przeszyć potrafił i serce zastopował, jak nagłe wtargnięcie pod zimny prysznic lub skok do jeziora. Umieranie miłe, bo słodko w ustach się robi i ciało ciężar traci, i nie z niska się ogląda, a z wyska (nie z wysoka, nie), i inaczej jest wszystko. 
Mądrzej, zrozumiale i przez zobojętnienie nie smutno, nie tragicznie. Bez zapalczywości i egzaltacji, z wypuszczonym powietrzem z oskrzeli (bowiem w płucach próżnia od dawna).

Moja to historia dnia jednego, wyrwana z kontekstu całego życia, które nie więcej warte od każdej jednej chwili - aż dziwne, że prawdziwe to stwierdzenie - jego trwania. 

środa, 3 kwietnia 2019

Ciało


W natchnieniu wielkim, ciało moje, o tobie pisać muszę.

Ciało moje, męko moja nieustająca i bólu mój nieprzemijający. 
Ty moje źródło trwogi i rozpaczy.
Ciało moje - źródło niegdysiejszych rozkoszy i obecny katafalk doznań.
Ciało moje - moja własność jedyna.
Skarb mój bezwartościowy, bo cenniejszego nic nie mam z rzeczy materialnych.
Niebogaty jestem, niebogaty.
Ciało moje, w zły zarząd ci przyszło popaść. 
Trzeba było, ciało moje, do duszy się jakiej przeszczepić, a nie ze mną ubożeć. 
Ciało moje, ty niedoskonałe.

Ciało moje ułomne.

wtorek, 26 marca 2019

Czy pamiętasz, dziewczyno?


Czy pamiętasz, dziewczyno, jak wiatr twoje włosy rozwiewał, kiedy cię wiozłem starą wsk po polnej drodze, by się spełniła nasza nieodparta na siebie zachłanność; wtedy, gdy twoje niedoczekanie niecierpliwie błądziło palcami po mojej rozpalonej piersi i zrywało guziki  koszuli, by zrobić z niej skrzydła, które mnie uniosły?
Czy pamiętasz te niebezpieczne pocałunki, gdy odwracałem głowę, aby natrafić na twoje, wiatrem wysmagane usta, lekceważąc wykroty, bo i tak zapaść mieliśmy w łan jakiś zboża złocistego?
Czy pamiętasz nasz zachwyt radosny nad mądrością starej wsk, która, bez naszej woli, drogę znalazła w najmiększą połać zieleni, byśmy zgrzeszyć mogli najpełniej, nie grzesząc, zaiste, wcale?
Czy pamiętasz ten upadek, który nagrodą był, a nie karą za grzech, bo zaistniał przed grzechu rozkoszą...?

Dzień ten, czy pamiętasz, w którym ukrzyżowałaś mnie swoją miłością (?)



poniedziałek, 18 marca 2019

Malinowa księżniczka


W malinowym lesie, bo takie lasy, to najpiękniejsze są lasy, mieszkała księżniczka, rzecz jasna, malinowa. Miała malinowe usta i oczy koloru, prawie, dojrzałych malin.
Księżniczka miała jeszcze wiele cielesności podobnych do malin, ale że tę bajkę mamusie dzieciom mogą czytać, mrugniemy tylko porozumiewawczo i wiecie dzieci, o co chodzi?... Mamusiom nie mówcie, po co gorszyć się mają.
Emocjonalnie oceniając, Malinowa Księżniczka czuła się szczęśliwa i podobało jej się wszystko wokół, a las malinowy szczególnie, bo pachniał malinami, a nie jakąś zatęchłą maciejką, na przykład, lub innym, podobnie smrodliwym, jaśminem.
Biegała sobie malinowa księżniczka między chybotliwymi rozrostami malinowego ostępu i śpiewała sobie malinowe piosenki, najczęściej: „malinka, malinka  maja...” I nie wiadomo czy ta piosenka nie była figlarna, bo malinowa księżniczka przy każdym zaśpiewie uśmiechała się aż smak malinowy brał na jej usteczka.
Wieść o malinowej, rozradowanej księżniczce wnet wiatr rozwiał i do malinowego zagajnika, bo tym się okazał, przy bliższym oglądzie, nieco nadreklamowany las malinowy, zaczęli zjeżdżać się różni.
W sposób, zasadniczo dla bajek przyjęty, pojawili się tak zwani zalotnicy, czyli typy, na których potrzeba Odysa lub Ulissesa, w zależności od wersji językowej i zarozumialstwa opowiadacza, albo zwyczajnie bata, jak wie każdy, roztropny chłop.
Księżniczka Malinowa, każdego witała, jak przystało na księżniczkę, przedstawiając się pełnym imieniem i nazwiskiem:
- Jestem Malina Malińska z Malinezji, witam cię gościu serdecznie z głębi mojej malinowej duszy.
I gość zasiadał do malinowej uczty i obiadał się malinowymi frykasami, i pił malinowe wino, i nazajutrz miał zwyczajnego kaca, niestety, i malinki na szyi...
Tak się bajka, splatając z prozą życia, stawała zwykłą malizną blogotłuka i zatracała swój aromatyczny malinoryt...

I żal, bo mogłoby pięknie się jeszcze malinić, ale malinowy czarodziej zasępił się czymś i jest jak jest.

wtorek, 12 marca 2019

Jazda


Zadzwoniły mi w uszach motocyklowe cylindry i rozbrzmiał klang srebrzysty wywrotnej shl-ki. Spod powiek wypłynęły obrazy brązowonogich dziewcząt w krótkich minispódniczkach, które na tylne siodełko z ostentacyjną nonszalancją usadawiały swe kształty.
Niemożliwe jest zapomnienie owego standardowego przegazowywania, kiedy drżenie motoru w drżenie całego ciała przechodziło i gdy głośniejący do granicy słyszalności warkot narastał wraz z wzmagającym się uściskiem ramion przestraszonej piękności za plecami, która - nim z wizgiem opon i chmurą pyłu ruszyłeś - już cała była oddana twojej odwadze i wtulała się sobą w twoje plecy.
Niejeden tak właśnie pierwszy raz w życiu jędrność piersi dziewczęcych poznawał i ciepło oddechu na szyi.
Byle motor nie zgasł.
A jazda! A jazda przenajświętsza, jak msza majowa, muzyka konwalii na wietrze, jak wiatru poszum, jak serca werble na majowej zabawie.
Rozsadzająca pierś duma, że tak dzielnie, do granic skali licznika potrafisz... I jeszcze... Bo przecież te ramiona tak mocno, tak mocno na twojej talii, na brzuchu. I te piersi, które im szybkość większa tym jędrniej w twoich plecach wciśnięte.
I okrzyki przestrachu udawanego, gdy z dziką odwagą na zakręcie, prawie poziomo jechałeś, dbając, jednak, by brązowonogi nie otrzeć...
I cudowny tej jazdy koniec.

Gdy tchu brakło na słowa i tylko pocałunek musiał starczy za: „dzięki”.

piątek, 8 marca 2019

Studium irytacji


Maria wpadła nagle i rzuciła na biurko plik arkuszy formatu A-4. Rozsypały się po blacie.
Były to fotografie. Klinicznie szczegółowe, ostre. Każdy zakamarek obrzydliwie wyeksponowany.
- Ty skurwysynu! Ty pierdolony skurwielu! - Maria nie przebierała w słowach, a raczej właśnie przebierała, wybierając najobrzydliwsze epitety.
Zamarłem bezsilnie, unikając jej, płonącego ogniem, szalonego wzroku.
- Ty się ogol porządnie, załóż coś przyzwoitego, kup sobie jakiś ciuch wreszcie, pojebany abnegacie, a nie...
Gwałtownym wyrzutem ramienia zmiotła zdjęcia na podłogę. Płacząc, wybiegła, trzaskając drzwiami, aż cały dom zadrżał w posadach.
Co za chuj, co za pierdolony chuj jej to dał?! Kurwa! Przecież nie mam aż takich wrogów! Kutas jebany! - Moje myśli były nieładne.
Wziąłem jedno z wielu, prawie nieróżniących się od siebie, zdjęć.
Polonez wyglądał nieciekawie. Lewe przednie drzwi wgniecione głęboko do pół wnętrza, kawałki szkła z szyb, kierownica złamana, wyglądała jak ster samolotu. Dach wklęsły, jakby od olbrzymiego głazu, prawie sięgał złamanego zagłówka.
Detale waliły po oczach.
Dynamiczne studium blacharstwa złomowego w śnieżnych okolicznościach natury.
Maria gwałtownie (znowu) otworzyła drzwi
- I nie próbuj, kurwa!  Nigdy więcej nie próbuj umrzeć przede mną, bo nim się zdążę wtedy zabić, to...

Trzasnęła wtórnie drzwiami.


czwartek, 7 marca 2019

Spotkanie z poetą prawdziwym


Dawno, dawno temu, gdy jeszcze mi się wydawało, że sklepywanie ze sobą nic nieznaczących pojęć oznacza bycie poetą, zdarzyło mi się Poetę Prawdziwego spotkać, wódki z nim się napić i to w towarzystwie.
Towarzystwem była moja serdeczna koleżanka i -  co wiem dziś - najprawdziwsza poetka, Zosia, oraz jakaś glamza z obejścia Poety Prawdziwego słowotwórstwem niezainteresowana.
Poeta Prawdziwy był już wówczas ( a to dawno temu było) poetą znanym i uznanym o sławie zasłużonej (jak mniemałem). Mnie zachwycał wierszami o kwiatach, a Zosię tymi o miłości, które mi się też podobały, ale mniej nieco.
Intrygowała mnie jego, serce wstrzymująca zachwytem, znajomość każdego kwiatka, każdego zapachu, gdy ja na przykład umiem rozróżnić niewiele, jak jaśmin i maciejkę - która duszący ma zapach, o czym niedawno się dowiedziałem i co zabolało - bo margerytek już nie, a magnolii to zupełnie i nie wiem czy dobrze piszę ich nazwy.
Zosia, zaś, chciała poznać, jakiż to stan uczuć wyższych Poeta Prawdziwy przeżywa, gdy tak alabastrowo czystość miłosnych nadwrażeń w rymach (albo i bez rymów) opisuje.
- Ty znasz każdy kwiat chyba po imieniu - spytałem drżącym tembrem Poetę Prawdziwego (bo już się tytać zaczęliśmy).
- Stary, co ty pierdolisz - rzekł poetycznym językiem abstrakcji - mam kilka leksykonów, a almanachy różne po podłodze mi się walają. Ja tam nie odróżniam narcyzy od markizy, ale wszystko sobie wyczytam, mieszam i pierdut wiersz, i potem, jak się nazbiera, to tomik w Iskrach albo Czytelniku (takie wydawnictwa były) i money , money - zanucił znienacka.
- A o miłości, o miłości, to tak pięknie pan pisze, że serce stawa, zadyszki dostaje  i zazdrość ogarnia o szczęście tej, co muzą jest - wyszeptała zsiniałymi wargami, pobladła nagle, Zosia.
Poeta Prawdziwy ręką machnął niedbale, strącając przy okazji półlitrówkę, ale to nieważne było. Wołając na kelnerkę, mimo, że ja płaciłem, od niechcenia odpowiedział:
- Eee tam po słownikach pełno patetycznych słówek, czasem się walnie jakąś przechodzoną metaforę typu: „ żeś mi szklanką nektaru niemdłosłodkiego z chmur płaczliwości łez twoich wybryźnietą na podest”. Gówno to znaczy, a poezją wielką jest. A w kwestii muz, to jak się dziwkę przeleci, to o podcierce myślisz, a nie o wierszach.
Kurwomacie mi umysł przegrzały, gdym na Zosię zbielałą popatrzył i gdym ją do domu odwoził, niczym manekin sklepowy.
I nie z chlaństwa to było.
I dziś żałuję żem mordy nie otłukł Poecie Prawdziwemu, boć on dziś jeszcze większym autorytetem moralnym i sztuki przewodnikiem, a Zosia, cudowna poetka, już ani strofki nie napisała i poezja jej serdeczna nikomu serca nie ogrzewa, a ja?
Też już wierszy nie piszę prawie, mądre książki wyrzucam i romanse dla kucharek czytam, i czasem tylko do Księżyca głupio się zaśmiewam.

Ale, bom nie jest normalny.


wtorek, 5 marca 2019

Zimna kawa i telemark

Piłem zimną kawę i, zadufany w sobie, stukałem pojedynczym palcem w enter. Pochylałem się nad skocznią klawiatury i szukałem pozycji do zjazdu, by poszybować łagodną parabolą wzniosłości, a następnie, wylądować klasycznym telemarkiem słów. Ale cóż... Czy koncentracji zabrakło, czy jednak, umiejętności, gdyż telemark nie był klasyczny. Zakantowałem na przenośni i rozjechały mi się pojęcia. Zachybotał się mój światopogląd i utraciwszy wiarę w uczucia, upadłem na bezlitośnie twardą rzeczywistość. Oblepiła mnie kleista breja bezsensu. Udzielono mi pierwszej pomocy. Ktoś, miast zwilżyć mi usta kroplą żywej wody, nałożył na wargi pomadkę pozorów. Gorzkie świństwo. A ja już martwy.

Nawet splunąć nie mogę

niedziela, 3 marca 2019

Maria i odrażający drab

Maria zabłąkała się niegdyś w mroczne zakątki i zaklęte rewiry naszego miasta, i napadł ją odrażający drab.
Chciał skrzywdzić Marię...
Wlokłem się w ogonie wydarzeń, więc nie było mnie obok, ani przy niej, kiedy odrażający drab powziął swój wstrętny zamiar.
Nim zdążył przerazić Marię strasznie, zatrważając ją tylko, coś mnie przyniosło w okolice. Gdyby dobroć Marii mnie nie pohamowała, z obrzydliwego draba zostałby tylko zimny drań.
Śnieg w tamtym miejscu stał się mało estetyczny; w czerwone plamy.
Maria, drżąc jeszcze trwożnie, zadała mi dziwne pytanie:
- Jak to się dzieje, że jesteś zawsze przy mnie, gdy cię potrzebuję?

No właśnie - jak?

czwartek, 28 lutego 2019

Ingerencja Marii


Kiedyś, bardzo dawno temu, ktoś nazwał Marię obrzydliwie .
Obrzydliwsze było tylko to co zamierzałem z nim zrobić.
I zrobił bym, ale Maria powstrzymała mnie:
- Czemu chcesz mu to zrobić - powiedziała - przecież oboje wiemy, że się myli...
- Wtedy stało się to, co zwykle, gdy Maria ingeruje:

Ubyło zła.

wtorek, 26 lutego 2019

Spacer


Maria wzięła mnie pod ramię i wyszliśmy na spacer.
Miałem nawet zaoponować, bo znowu ten mróz piękny i śnieg niespotykanie biały a ja taki chłodny w środku. Nie chciałem Marii urazić niedosytem wrażliwości.
Wymyślałem preteksty , zmyślałem niemożliwości, udawałem durnia.
Jednym słowem byłem sobą, jak rzadko.
Maria zna mnie, jednak, na wskroś, a nawet i na przestrzał, i powiedziała bez ogródek:
- Nie kręć, wiem, że jesteś zmarzlakiem, ale nie bój się, jak zmarzniesz, to cię przytulę.
Zgodziłem się i wyszliśmy.

I stało się - zaraz za progiem - zmarzłem.