wtorek, 26 marca 2019

Czy pamiętasz, dziewczyno?


Czy pamiętasz, dziewczyno, jak wiatr twoje włosy rozwiewał, kiedy cię wiozłem starą wsk po polnej drodze, by się spełniła nasza nieodparta na siebie zachłanność; wtedy, gdy twoje niedoczekanie niecierpliwie błądziło palcami po mojej rozpalonej piersi i zrywało guziki  koszuli, by zrobić z niej skrzydła, które mnie uniosły?
Czy pamiętasz te niebezpieczne pocałunki, gdy odwracałem głowę, aby natrafić na twoje, wiatrem wysmagane usta, lekceważąc wykroty, bo i tak zapaść mieliśmy w łan jakiś zboża złocistego?
Czy pamiętasz nasz zachwyt radosny nad mądrością starej wsk, która, bez naszej woli, drogę znalazła w najmiększą połać zieleni, byśmy zgrzeszyć mogli najpełniej, nie grzesząc, zaiste, wcale?
Czy pamiętasz ten upadek, który nagrodą był, a nie karą za grzech, bo zaistniał przed grzechu rozkoszą...?

Dzień ten, czy pamiętasz, w którym ukrzyżowałaś mnie swoją miłością (?)



poniedziałek, 18 marca 2019

Malinowa księżniczka


W malinowym lesie, bo takie lasy, to najpiękniejsze są lasy, mieszkała księżniczka, rzecz jasna, malinowa. Miała malinowe usta i oczy koloru, prawie, dojrzałych malin.
Księżniczka miała jeszcze wiele cielesności podobnych do malin, ale że tę bajkę mamusie dzieciom mogą czytać, mrugniemy tylko porozumiewawczo i wiecie dzieci, o co chodzi?... Mamusiom nie mówcie, po co gorszyć się mają.
Emocjonalnie oceniając, Malinowa Księżniczka czuła się szczęśliwa i podobało jej się wszystko wokół, a las malinowy szczególnie, bo pachniał malinami, a nie jakąś zatęchłą maciejką, na przykład, lub innym, podobnie smrodliwym, jaśminem.
Biegała sobie malinowa księżniczka między chybotliwymi rozrostami malinowego ostępu i śpiewała sobie malinowe piosenki, najczęściej: „malinka, malinka  maja...” I nie wiadomo czy ta piosenka nie była figlarna, bo malinowa księżniczka przy każdym zaśpiewie uśmiechała się aż smak malinowy brał na jej usteczka.
Wieść o malinowej, rozradowanej księżniczce wnet wiatr rozwiał i do malinowego zagajnika, bo tym się okazał, przy bliższym oglądzie, nieco nadreklamowany las malinowy, zaczęli zjeżdżać się różni.
W sposób, zasadniczo dla bajek przyjęty, pojawili się tak zwani zalotnicy, czyli typy, na których potrzeba Odysa lub Ulissesa, w zależności od wersji językowej i zarozumialstwa opowiadacza, albo zwyczajnie bata, jak wie każdy, roztropny chłop.
Księżniczka Malinowa, każdego witała, jak przystało na księżniczkę, przedstawiając się pełnym imieniem i nazwiskiem:
- Jestem Malina Malińska z Malinezji, witam cię gościu serdecznie z głębi mojej malinowej duszy.
I gość zasiadał do malinowej uczty i obiadał się malinowymi frykasami, i pił malinowe wino, i nazajutrz miał zwyczajnego kaca, niestety, i malinki na szyi...
Tak się bajka, splatając z prozą życia, stawała zwykłą malizną blogotłuka i zatracała swój aromatyczny malinoryt...

I żal, bo mogłoby pięknie się jeszcze malinić, ale malinowy czarodziej zasępił się czymś i jest jak jest.

wtorek, 12 marca 2019

Jazda


Zadzwoniły mi w uszach motocyklowe cylindry i rozbrzmiał klang srebrzysty wywrotnej shl-ki. Spod powiek wypłynęły obrazy brązowonogich dziewcząt w krótkich minispódniczkach, które na tylne siodełko z ostentacyjną nonszalancją usadawiały swe kształty.
Niemożliwe jest zapomnienie owego standardowego przegazowywania, kiedy drżenie motoru w drżenie całego ciała przechodziło i gdy głośniejący do granicy słyszalności warkot narastał wraz z wzmagającym się uściskiem ramion przestraszonej piękności za plecami, która - nim z wizgiem opon i chmurą pyłu ruszyłeś - już cała była oddana twojej odwadze i wtulała się sobą w twoje plecy.
Niejeden tak właśnie pierwszy raz w życiu jędrność piersi dziewczęcych poznawał i ciepło oddechu na szyi.
Byle motor nie zgasł.
A jazda! A jazda przenajświętsza, jak msza majowa, muzyka konwalii na wietrze, jak wiatru poszum, jak serca werble na majowej zabawie.
Rozsadzająca pierś duma, że tak dzielnie, do granic skali licznika potrafisz... I jeszcze... Bo przecież te ramiona tak mocno, tak mocno na twojej talii, na brzuchu. I te piersi, które im szybkość większa tym jędrniej w twoich plecach wciśnięte.
I okrzyki przestrachu udawanego, gdy z dziką odwagą na zakręcie, prawie poziomo jechałeś, dbając, jednak, by brązowonogi nie otrzeć...
I cudowny tej jazdy koniec.

Gdy tchu brakło na słowa i tylko pocałunek musiał starczy za: „dzięki”.

piątek, 8 marca 2019

Studium irytacji


Maria wpadła nagle i rzuciła na biurko plik arkuszy formatu A-4. Rozsypały się po blacie.
Były to fotografie. Klinicznie szczegółowe, ostre. Każdy zakamarek obrzydliwie wyeksponowany.
- Ty skurwysynu! Ty pierdolony skurwielu! - Maria nie przebierała w słowach, a raczej właśnie przebierała, wybierając najobrzydliwsze epitety.
Zamarłem bezsilnie, unikając jej, płonącego ogniem, szalonego wzroku.
- Ty się ogol porządnie, załóż coś przyzwoitego, kup sobie jakiś ciuch wreszcie, pojebany abnegacie, a nie...
Gwałtownym wyrzutem ramienia zmiotła zdjęcia na podłogę. Płacząc, wybiegła, trzaskając drzwiami, aż cały dom zadrżał w posadach.
Co za chuj, co za pierdolony chuj jej to dał?! Kurwa! Przecież nie mam aż takich wrogów! Kutas jebany! - Moje myśli były nieładne.
Wziąłem jedno z wielu, prawie nieróżniących się od siebie, zdjęć.
Polonez wyglądał nieciekawie. Lewe przednie drzwi wgniecione głęboko do pół wnętrza, kawałki szkła z szyb, kierownica złamana, wyglądała jak ster samolotu. Dach wklęsły, jakby od olbrzymiego głazu, prawie sięgał złamanego zagłówka.
Detale waliły po oczach.
Dynamiczne studium blacharstwa złomowego w śnieżnych okolicznościach natury.
Maria gwałtownie (znowu) otworzyła drzwi
- I nie próbuj, kurwa!  Nigdy więcej nie próbuj umrzeć przede mną, bo nim się zdążę wtedy zabić, to...

Trzasnęła wtórnie drzwiami.


czwartek, 7 marca 2019

Spotkanie z poetą prawdziwym


Dawno, dawno temu, gdy jeszcze mi się wydawało, że sklepywanie ze sobą nic nieznaczących pojęć oznacza bycie poetą, zdarzyło mi się Poetę Prawdziwego spotkać, wódki z nim się napić i to w towarzystwie.
Towarzystwem była moja serdeczna koleżanka i -  co wiem dziś - najprawdziwsza poetka, Zosia, oraz jakaś glamza z obejścia Poety Prawdziwego słowotwórstwem niezainteresowana.
Poeta Prawdziwy był już wówczas ( a to dawno temu było) poetą znanym i uznanym o sławie zasłużonej (jak mniemałem). Mnie zachwycał wierszami o kwiatach, a Zosię tymi o miłości, które mi się też podobały, ale mniej nieco.
Intrygowała mnie jego, serce wstrzymująca zachwytem, znajomość każdego kwiatka, każdego zapachu, gdy ja na przykład umiem rozróżnić niewiele, jak jaśmin i maciejkę - która duszący ma zapach, o czym niedawno się dowiedziałem i co zabolało - bo margerytek już nie, a magnolii to zupełnie i nie wiem czy dobrze piszę ich nazwy.
Zosia, zaś, chciała poznać, jakiż to stan uczuć wyższych Poeta Prawdziwy przeżywa, gdy tak alabastrowo czystość miłosnych nadwrażeń w rymach (albo i bez rymów) opisuje.
- Ty znasz każdy kwiat chyba po imieniu - spytałem drżącym tembrem Poetę Prawdziwego (bo już się tytać zaczęliśmy).
- Stary, co ty pierdolisz - rzekł poetycznym językiem abstrakcji - mam kilka leksykonów, a almanachy różne po podłodze mi się walają. Ja tam nie odróżniam narcyzy od markizy, ale wszystko sobie wyczytam, mieszam i pierdut wiersz, i potem, jak się nazbiera, to tomik w Iskrach albo Czytelniku (takie wydawnictwa były) i money , money - zanucił znienacka.
- A o miłości, o miłości, to tak pięknie pan pisze, że serce stawa, zadyszki dostaje  i zazdrość ogarnia o szczęście tej, co muzą jest - wyszeptała zsiniałymi wargami, pobladła nagle, Zosia.
Poeta Prawdziwy ręką machnął niedbale, strącając przy okazji półlitrówkę, ale to nieważne było. Wołając na kelnerkę, mimo, że ja płaciłem, od niechcenia odpowiedział:
- Eee tam po słownikach pełno patetycznych słówek, czasem się walnie jakąś przechodzoną metaforę typu: „ żeś mi szklanką nektaru niemdłosłodkiego z chmur płaczliwości łez twoich wybryźnietą na podest”. Gówno to znaczy, a poezją wielką jest. A w kwestii muz, to jak się dziwkę przeleci, to o podcierce myślisz, a nie o wierszach.
Kurwomacie mi umysł przegrzały, gdym na Zosię zbielałą popatrzył i gdym ją do domu odwoził, niczym manekin sklepowy.
I nie z chlaństwa to było.
I dziś żałuję żem mordy nie otłukł Poecie Prawdziwemu, boć on dziś jeszcze większym autorytetem moralnym i sztuki przewodnikiem, a Zosia, cudowna poetka, już ani strofki nie napisała i poezja jej serdeczna nikomu serca nie ogrzewa, a ja?
Też już wierszy nie piszę prawie, mądre książki wyrzucam i romanse dla kucharek czytam, i czasem tylko do Księżyca głupio się zaśmiewam.

Ale, bom nie jest normalny.


wtorek, 5 marca 2019

Zimna kawa i telemark

Piłem zimną kawę i, zadufany w sobie, stukałem pojedynczym palcem w enter. Pochylałem się nad skocznią klawiatury i szukałem pozycji do zjazdu, by poszybować łagodną parabolą wzniosłości, a następnie, wylądować klasycznym telemarkiem słów. Ale cóż... Czy koncentracji zabrakło, czy jednak, umiejętności, gdyż telemark nie był klasyczny. Zakantowałem na przenośni i rozjechały mi się pojęcia. Zachybotał się mój światopogląd i utraciwszy wiarę w uczucia, upadłem na bezlitośnie twardą rzeczywistość. Oblepiła mnie kleista breja bezsensu. Udzielono mi pierwszej pomocy. Ktoś, miast zwilżyć mi usta kroplą żywej wody, nałożył na wargi pomadkę pozorów. Gorzkie świństwo. A ja już martwy.

Nawet splunąć nie mogę

niedziela, 3 marca 2019

Maria i odrażający drab

Maria zabłąkała się niegdyś w mroczne zakątki i zaklęte rewiry naszego miasta, i napadł ją odrażający drab.
Chciał skrzywdzić Marię...
Wlokłem się w ogonie wydarzeń, więc nie było mnie obok, ani przy niej, kiedy odrażający drab powziął swój wstrętny zamiar.
Nim zdążył przerazić Marię strasznie, zatrważając ją tylko, coś mnie przyniosło w okolice. Gdyby dobroć Marii mnie nie pohamowała, z obrzydliwego draba zostałby tylko zimny drań.
Śnieg w tamtym miejscu stał się mało estetyczny; w czerwone plamy.
Maria, drżąc jeszcze trwożnie, zadała mi dziwne pytanie:
- Jak to się dzieje, że jesteś zawsze przy mnie, gdy cię potrzebuję?

No właśnie - jak?