-
Co masz zamiar zrobić? - Dziewczyna, która dopiero co założyła
sukienkę z lękiem patrzyła na chłopaka.
Miał
dziwny uśmiech i dziwne ogniki w oczach. Niepokoiło ją to.
Kilka
minut temu skończyli się kochać.
Nie był jej chłopakiem.
Był świetnym kumplem i tylko kumplem, ale jeździł wariacko na
motorze. Aż nie można było odmówić, gdy zapraszał na
przejażdżkę.
Dziś też nie odmówiła, choć kilka dni temu
przyjęła pierścionek zaręczynowy od innego. Był jednak lipiec,
sobota i słońce... i on na tym czeskim motorze. Czerwonym i
lśniącym, i dzwoniącym tak, że wszystkie psy we wsi jazgotały,
gdy przefrunęli przez nią, jak bogowie na rydwanie.
On
pochylony na kierownicę i ona wtulona w jego plecy tak, że aż ją
rozpierało. Wtedy już wiedziała, że mu się odda. Skądś.
Wiedziała to w swoich udach i piersiach, i w ramionach, którymi
kurczowo ściskała jego talię.
Jechał szybko, ale pewnie.
Znany był z tego, że nie narażał na niebezpieczeństwo pasażera.
Tylko, kiedy jeździł sam, nie bał się życia... życia stracić.
W lesie zatrzymali się przy dwóch sosnach nazywanych przez
znających to miejsce bramką. Na obu były wycięte krzyże.
Ona
również znała to miejsce. Tu zginął Andrzej Chemajek, wtedy,
kiedy założył się, że przejedzie na pełnej szybkości przez
bramkę.
Odstęp
między obiema sosnami nie był szerszy więcej, jak o 15 cm, niż
długość obu rączek kierownicy, mierzonych razem.
Nie
zsiadając z motoru, ale na wyłączonym silniku, odpychając się
nogami przecisnęli się przez bramkę.
- Chyba się przeląkł
czegoś - powiedział.
Po
czym jednym kopnięciem uruchomił motocykl i odjechali kawałek.
Wtedy
powiedziała mu, że go chce. Sama, jakoś jej się wypsnęło.
A
on, jak król jaki, bez zdziwienia skręcił w boczną ścieżkę i
znaleźli się na polanie. Tam zrobiła z nim wszystko, co
chciała.
Było tak cudownie, że z niechęcią patrzyła na
pierścionek.
A teraz się lękała, bo miał te dziwne ogniki w
oczach i ten uśmiech, który nie był uśmiechem spowodowanym
pięknym kochaniem.
Nie była idiotką i przeczuwała, co mu się
roi w głowie.
- Nie rób tego! - Wyszeptała, ale on kazał jej
wsiadać i tylko się roześmiał.
Podjechali ponownie do
bramki.
- Zsiądź na chwilę – poprosił.
Opierała się,
błagała, ale się tylko śmiał. Zsiadła płacząc.
- No i co
ci to kurwa, da?! - Krzyknęła, gdy przegazowywał motocykl.
Znowu
tylko śmiech był odpowiedzią i ryk motoru nabierającego
szybkości.
Odjechał daleko za zakręt. Tylko klang silnika
mówił jej, że zbliża się z olbrzymią prędkością.
Widziała
jak zmierza wąską ścieżką wprost pomiędzy dwie sosny.
Zamknęła
oczy i czekała na huk. Ale motocykl ryczał i ryczał. Gdy otworzyła
je znowu, ujrzała przez mgnienie, jak wpada w bramkę. Zachwiało
nim, jakby trącił kierownicą którąś z sosen, ale wyprysnął
spomiędzy nich i o mało nie wjechał na niziutką brzózkę,
omijając ją w ostatniej sekundzie, bo się oglądał.
Kiedy
podjechał do niej, uderzyła go w twarz.
- Nie zmienię zdania
- powiedziała - wyjdę za Benka, a już... ale ty...
- No i
bardzo dobrze - odpowiedział i nawet nie pozwolił jej obejrzeć
dłoni, z której płynęła mu krew.
Zawadził jednak lekko.