piątek, 8 listopada 2019

Honor twórcy


Postać Tytułowa znienacka wychynął i zamarł z woli autora.
W zamarciu, Postać Tytułowa bywał już i nigdy się z tym nie czuł dobrze, gdyż Postać Tytułowa, jak większość postaci, nawet pobocznych i szarych przez swoją nijakość, wolał miast zamierania jakąś mobilność i aktywność, choćby behawioralną.
Wszystko zależy jednak od autora i Postać Tytułowa bardziej był zależny od szmyrgnięcia motylich skrzydeł nad nosem twórcy, niż od własnej woli.

Pozbawiony woli, Postać Tytułowa zaczął snuć wątek przemyśleń wewnętrznych i tak się w nim zatopił, że nieoczekiwanie rozpłynął się w wartkim, lecz luźnym strumieniu świadomości, który nabrawszy pędu, nabrał i mocy, a ta przerodziwszy się w potęgę, nabrała wartości i splendoru, co i autor powinien uszanować, jeśli miał honor.
Autorzy jednak honoru nie mają, bo mylą go z honorami, którymi ich gawiedź ciemna obsypuję, by podnieść własne o sobie mniemanie.
Dlatego Postać Tytułowa został niedoceniony, choć autora uhonorowali koledzy, bo jego kolej była na uznanie.
Postać Tytułowa nie miał wyjścia i rozpił się w ostatnim rozdziale.

Wydawca jednak skrócił manuskrypt i literatura znowu minęła się z prawdą życia.



poniedziałek, 9 września 2019

Myśli nocą


Naprawdę, nocą myśli się rozbiegają, ba, rozlatują jak nietoperze. Błoniastymi skrzydłami szeleszczą, w mroku zamieszanie czynią i kto wie, w czym jeszcze.
Znowu zniechęcony jestem, jak wiele razy przedtem i nie chcę mi się pisać, a piszę.
Wbrew sobie? Na złość własnemu rozczarowaniu?
Bo, to nie tak? Bo, to nie teraz?
Podobno, mądry był ten, co powiedział, że nic nie wie, mimo, że swoją niewiedzę przeniósł przez wieki.
Mi gorzej, bo wrażenie mam, że coś wiem, ale jakoś bez przekonania to wiem, jakoś nieufnie to wiem. Wszystko ze słyszenia, z przeczuć niematerialnych, nieempirycznie.
Komu i na co ta moja wiedza,  nie wiadomo, czy wiedzą będąca?
To blog tylko, to blog.
Z faktów tkany, lecz tylko pozorami i iluzją jest. To nie pamiętnik.
Zresztą, kto go wie, bo co i raz o jakieś pamiętanie się potykam i złoszczę się, że ono jest i że żywe takie, a nie wiadomo, czy się zdarzyło.
Lepiej by mi było, gdybym uczeńszym był, bardziej bym siebie rozumiał. Choć jeden język żebym, jeszcze, prócz tego do co lizania mam, znał. Choćby francuski...
Nie, nie ten, bo ten się kojarzy. Zatem angielski - taki dziś modny i trendy. Albo chiński, gdyż to ta jedyna zagranica, za którą chciałem wyjechać, bo inna tam mentalność.
Dziś już nie chcę, bo z targowiska ludzi znam, na którym, razem, po tej samej stronie stołu staliśmy.
Okazuje się, że mimo muru, pagod, i nieustępliwości przy ryżu, mentalność nie taka bardzo odmienna, nie taka.
Nie chcę już nigdzie. Może, nawet, niczego już nie chcę.
Spać mi się  chcę.

Lecz nie wiem, czy obudzić.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Uległość


- Wiesz - powiedziała mi kiedyś Maria - niechętnie z tobą sypiam.
- Tak, a dlaczego ? - spytałem bez zdziwienia, bo u Marii nie dziwi mnie nic, a nic.
- Dlaczego sypiam ? - Maria, jak zwykle odwróciła kota ogonem, czego nie spostrzegłem, bo słabo znam się na kotach.
- Właśnie !
- Bo jestem kobietą i ulegam swoim zachciankom.

I natychmiast uległa.

czwartek, 8 sierpnia 2019

Motyl


Miała taką smutną twarz i zapłakane oczy. W dłoni trzymała bukiet kwiatów. Stała w tłumie ludzi. Nie zwracała na nikogo uwagi i nikt na nią nie zwracał uwagi.
Nawet motyl, który siadł na jej ramieniu nie wzbudził w niej uśmiechu, aż znużony bezcelowym migotaniem swoich barwnych skrzydełek odleciał w Słońce, szarzejąc w oddali.
Zbyt długo patrzyłem jak zmienia się w szary pyłek przestrzeni i dziewczyna zniknęła mi z oczu.

A może się wreszcie uśmiechnęła i już jej nie poznałem


środa, 10 lipca 2019

Prezent


- Chciałbym ci coś dać - powiedziałem jej nieśmiało.
- To nie jest konieczne - przytuliła twarz do mojej dłoni.
- Niewiele Ci mogę dać - szepnąłem zawstydzony.
Mocniej przytuliła swoją twarz do wnętrza mojej dłoni.
- Dam ci wszystko, to, co mam - ucałowałem jej dłoń.
Roześmiały się jej oczy, roześmiały się jej brwi, roześmiało się jej czoło - cała się roześmiała.
- Tylko siebie mam - powiedziałem.

Ucieszyła się jak głupia.


sobota, 22 czerwca 2019

Bramka


- Co masz zamiar zrobić? - Dziewczyna, która dopiero co założyła sukienkę z lękiem patrzyła na chłopaka.
Miał dziwny uśmiech i dziwne ogniki w oczach. Niepokoiło ją to.
Kilka minut temu skończyli się kochać.
Nie był jej chłopakiem. Był świetnym kumplem i tylko kumplem, ale jeździł wariacko na motorze. Aż nie można było odmówić, gdy zapraszał na przejażdżkę.
Dziś też nie odmówiła, choć kilka dni temu przyjęła pierścionek zaręczynowy od innego. Był jednak lipiec, sobota i słońce... i on na tym czeskim motorze. Czerwonym i lśniącym, i dzwoniącym tak, że wszystkie psy we wsi jazgotały, gdy przefrunęli przez nią, jak bogowie na rydwanie. 
On pochylony na kierownicę i ona wtulona w jego plecy tak, że aż ją rozpierało. Wtedy już wiedziała, że mu się odda. Skądś. Wiedziała to w swoich udach i piersiach, i w ramionach, którymi kurczowo ściskała jego talię.
Jechał szybko, ale pewnie. Znany był z tego, że nie narażał na niebezpieczeństwo pasażera. Tylko, kiedy jeździł sam, nie bał się życia... życia stracić. 
W lesie zatrzymali się przy dwóch sosnach nazywanych przez znających to miejsce bramką. Na obu były wycięte krzyże. 
Ona również znała to miejsce. Tu zginął Andrzej Chemajek, wtedy, kiedy założył się, że przejedzie na pełnej szybkości przez bramkę.

Odstęp między obiema sosnami nie był szerszy więcej, jak o 15 cm, niż długość obu rączek kierownicy, mierzonych razem.
Nie zsiadając z motoru, ale na wyłączonym silniku, odpychając się nogami przecisnęli się przez bramkę.
- Chyba się przeląkł czegoś - powiedział.

Po czym jednym kopnięciem uruchomił motocykl i odjechali kawałek.
Wtedy powiedziała mu, że go chce. Sama, jakoś jej się wypsnęło. 
A on, jak król jaki, bez zdziwienia skręcił w boczną ścieżkę i znaleźli się na polanie. Tam zrobiła z nim wszystko, co chciała.
Było tak cudownie, że z niechęcią patrzyła na pierścionek.
A teraz się lękała, bo miał te dziwne ogniki w oczach i ten uśmiech, który nie był uśmiechem spowodowanym pięknym kochaniem.
Nie była idiotką i przeczuwała, co mu się roi w głowie.
- Nie rób tego! - Wyszeptała, ale on kazał jej wsiadać i tylko się roześmiał.
Podjechali ponownie do bramki.
- Zsiądź na chwilę – poprosił.
Opierała się, błagała, ale się tylko śmiał. Zsiadła płacząc.
- No i co ci to kurwa, da?! - Krzyknęła, gdy przegazowywał motocykl.
Znowu tylko śmiech był odpowiedzią i ryk motoru nabierającego szybkości.
Odjechał daleko za zakręt. Tylko klang silnika mówił jej, że zbliża się z olbrzymią prędkością. 
Widziała jak zmierza wąską ścieżką wprost pomiędzy dwie sosny.
Zamknęła oczy i czekała na huk. Ale motocykl ryczał i ryczał. Gdy otworzyła je znowu, ujrzała przez mgnienie, jak wpada w bramkę. Zachwiało nim, jakby trącił kierownicą którąś z sosen, ale wyprysnął spomiędzy nich i o mało nie wjechał na niziutką brzózkę, omijając ją w ostatniej sekundzie, bo się oglądał.
Kiedy podjechał do niej, uderzyła go w twarz.
- Nie zmienię zdania - powiedziała - wyjdę za Benka, a już... ale ty... 
- No i bardzo dobrze - odpowiedział i nawet nie pozwolił jej obejrzeć dłoni, z której płynęła mu krew.


Zawadził jednak lekko.

środa, 5 czerwca 2019

Ja zbrodniarz uczciwie zasądzony


Wielokrotnym jestem przestępcą i po wyrokach uczciwie zasądzonych, choć za zbrodnie nie popełnione.
Fakty były przeciwko mnie i to było gorzej dla mnie, a nie, jak zwykle, gdy jest odwrotnie i źle jest dla faktów.
Procedura zasądzania win moich uczciwa była, aż do bólu. Świadków przesłuchano dwóch, albo trzech, jak oznajmia pismo i na to pismo się zaklinających. Moich siedmiu, nie przesłuchano, ale oni niewiarygodni byli, bo nic nie widzieli z tego, co ja nie zrobiłem, a za co uczciwie mnie zasądzono.
Uczciwość i sprawiedliwość tak mnie ujęła, że dłońmi twarz objąwszy, pusty śmiech ukrywałem, by jej nie uchybić, bo mimo karalności, praworządny obywatel ze mnie i sprawiedliwości kalać nie śmiem z poszanowania.
Jednak, jakiś prawo-rządniejszy jeszcze ode mnie obywatel, przez palce me rozcapierzone, mój śmiech pusty zobaczył, mimo jego pustoty i dołożono mi czterdzieści dni za obrazę sądu (co ze skruchą uznaję za słuszne ze wszech miar), jak na pustyni postu, które jako jedyne przesiedziałem w areszcie, bo za inne zbrodnie w zawiasach mi dano.

Tam wreszcie spotkałem  ludzi bez winy najmniejszej.